Michał Studniarek

Legenda o ukrytym skarbie


    "I jak?"
    "Przewody zamka włazu są mniej więcej całe." - wysoki, niedźwiedziej postury mężczyzna wyciągnął rękę z wnętrza kasetki.
    "Jak to: mniej więcej?!", jego towarzysz, niewysoki brunecik o rozbieganych oczach wspiął się na palce i usiłował zajrzeć do środka.
    "Cholera", westchnął poirytowany. Wizja kontenerów wypełnionych najrozmaitszym dobrem zafalowała i znikła we mgle. "Jak myślisz, co można z tym zrobić?"
    - Wyrwać i opleść ci mózg, abyś wreszcie przestał świrować, Jokana! - warknął wielkolud. - Widziałeś to samo, co ja. Zabieram się stąd; jak chcesz, siedź tu dalej, aż zaczniesz świecić.
    Mężczyzna podniósł stojące na ziemi niewielkie plastikowe pudełko z wykręconymi z różnych części statku żarówkami i ruszył ku wylotowi korytarza. Jego umysł wypełniała jedna wizja: ciepłego posiłku i mocnego snu w szałasie.
    - Marin, jesteś cholernym materialistą. - rzucił za nim Jokana, roztaczając przed odchodzącym wizję delikatesów, jakie kryły się w ładowniach.
    "Nie chce mi się tyle czekać", doleciała myśl zza zakrętu. Jokana popatrzył jeszcze na otwartą kasetkę z przewodami, zatrzasnął ją i chwyciwszy drugie pudełko udał się za Marinem.

*

    - Wiesz co? - Zapytał Jokana - Przecież widziałem tam sprzęt przeciwpożarowy! Węże, łomy...
    Siedzieli wraz z Marinem w krzakach, susząc ubrania po obowiązkowej kąpieli dekontaminacyjnej w błocie. Podczas katastrofy statku musiał ulec uszkodzeniu jakiś element napędu, co zaowocowało podwyższonym stopniem promieniowania we wraku. Jedyną, choć niepewną metodą zabezpieczenia przed chorobą popromienną miały być kąpiele w niedalekim bagienku.
    - Pamiętam, sprzęt ratunkowy na wypadek, gdyby zawiodły zraszacze. A czy jesteś pewien, że on nadal tam jest? Zdaje mi się, że gdzieś w Grodzie widziałem toporek strażacki. Poza tym, rozmawiałem kiedyś z Tranquido. Te wszystkie grodzie są hermetyczne...
    - Wiem, wiem - Jokana machnął ręką - hermetycznie zamknięte, a każde bezpośrednie oddziaływanie na zamek spowoduje dehermetyzację ładowni. Przy otwieraniu młotem albo siekierą może mnie zassać do środka i... - Technik rozbryzgnął się na ścianie niczym postać z kreskówki.
    - Właśnie.
    - Idź do cholery! - Zdenerwował się brunecik - Nie mam zamiaru rezygnować z takiej masy dóbr tylko dlatego, że nie mogę otworzyć jakiegoś pierdzielonego zamka! Musi być jakiś sposób, rozumiesz? Musi!
    - Tak, jasne. - Marin uniósł ręce w uspokajającym geście. Jokanie wydawało się, że odbiera coś o przytakiwaniu wariatom.
    "Nie poddam się", myślał, zaciskając usta w wąską kreskę. "Zdechnę, ale otworzę te ładownie."
    - Jeśli skażenie będzie się utrzymywać na stałym poziomie, to jest to całkiem możliwe. - Marin skończył już zapinać koszulę i sięgnął po spodnie - Chodź, jest jeszcze co robić. Mam dwa stołki do zmontowania, a wieczorem przyjdą naostrzyć narzędzia.
    W kilka minut później dwaj mężczyźni przedzierali się przez dżunglę w kierunku rzeki.
    Z daleka Gród wyglądał jak dziwaczny zagajnik, otoczony kolczastymi krzewami. Dopiero z bliska można było odróżnić ściany wyrastających jak grzyby po deszczu chatek i szałasów. Nad nimi górował budynek szpitala: zbudowano go wspólnymi siłami rozbitków pod kierunkiem jakiegoś azjatyckiego inżyniera o niemożliwym do wymówienia nazwisku. Na tej budowie ludzie uczyli się wiązać lianami belki, konstruować drzwi i okiennice, kłaść strzechy z traw i liści, wreszcie - uszczelniać szpary pakułami. Podobnie jak szałasy czy chatki, szpital zbudowano z pni rośliny przypominającej bambus. Drzewko, nazwane od nazwiska odkrywcy khorstowcem, dawało się dość łatwo ścinać, a do tego bardzo szybko odrastało. Dzięki temu khorstowiec stał się podstawowym budulcem; niektórzy wyrabiali z jego segmentów także kubki czy pojemniki. Odkrycie tej rośliny znacznie przyspieszyło decyzję o przeniesieniu obozowiska z ciasnej leśnej polanki na położone wśród sawanny wzgórze. Teraz każdy, kto chciał, mógł wybudować sobie schronienie, zależnie od umiejętności i potrzeb. Wytyczono niewielkie, zbiegające się na placu przed szpitalem uliczki, wykopano dużą latrynę, w końcu otoczono całość zeribą z kolczastych krzewów. Ci, którzy nie potrafili budować, płacili za pomoc zwierzyną czy posiadanymi przedmiotami. Właśnie tak Jokana wszedł w posiadanie niewielkiej, ale silnej latarki, którą zawieszał u powały szałasu. Zbudował go razem z Marinem niedługo po tym, jak się poznali. Rychło się okazało, że doskonale uzupełniają się swoimi umiejętnościami: Marin był kiedyś mechanikiem, zaś Jokana pracował przy elektronicznych zabezpieczeniach mafii. Zdążyli uzyskać opinię ludzi, którzy razem są w stanie zmontować bądź naprawić niemal wszystko.
    Wieczór upłynął na intensywnej pracy. Marin złożył stołki, pobierając za nie załadowaną baterię do latarki i duży kawałek mydła. Jokana sprawdził ogniwa fotoelektryczne i wzbogacił się o kilka świnek skalnych. Na pytania o rezultaty kolejnej wyprawy do statku odpowiadał niewyraźnymi mruknięciami, dumając nad różnymi sposobami otwarcia ładowni. Na podobnych rozmyślaniach minął im posiłek, aż wreszcie obaj technicy ułożyli się spać na posłaniach z plastikowych płacht. Marin długo przekręcał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Jokanie śniło się bieganie po labiryncie korytarzy i nieustanne zmagania z zamkniętymi wrotami.

*

    Gdy Zirby Coreder otworzył oczy, słońce wychyliło się już zza czubków drzew. Leżąc, wsłuchiwał się w dochodzące z okolicy dźwięki i myśli. Wielu jego sąsiadów jeszcze spało, kilku szykowało się do sprawdzenia zastawionych w lesie pułapek. Ktoś zastanawiał się nad zdobyciem odpowiedniego budulca na konstrukcję nośną domu. Ta myśl wróciła byłego hydroponika do rzeczywistości. Co prawda belki na szkielet budynku i większość pokrycia ścian leżały obok niego w szałasie, ale musiał jeszcze naścinać ostatnią partię trzciny na dach. Westchnął ciężko i zdecydował się wstać.
    Ochlapał sobie ręce i twarz w tykwie z wodą, która została z poprzedniego dnia; z menażki wydobył kawałek ptaka na zimno, po czym wyszedł na zewnątrz. Niedaleko jego schronienia kilka osób siedziało przy ognisku, piekąc bądź odgrzewając swoje zdobycze. Coreder rozejrzał się za jakimś patykiem, a chwilę później obracał swoje śniadanie nad płomieniami. Ognisko dymiło, drewno nie było zbyt suche.
    - Jak kolejna noc w naszym "raju", Idril? - Zagadnął sąsiada, chudego blondyna o długich włosach, zakutanego w zieloną kurtkę.
    - Parszywie. - Spomiędzy gęstwiny włosów spojrzały na niego błyszczące oczy. - O'Callan chrapał tak, że unosiło się poszycie.
    Odpowiedni obraz wywołał uśmiech na twarzach siedzących.
    - Pomyśl sobie, że to jeszcze kilka dni...
    - Akurat! Zanim postawi chatkę, minie co najmniej tydzień. Albo i więcej, jeśli zdecyduje się na taki domek - Mężczyzna pokazał na niewielką budowlę o spadzistym, przetykanym mchem dachu.
    Coreder sprawdził, czy pieczeń jest już wystarczająco ciepła. Zaczął jeść, nie przerywając rozmowy z Idrilem. Planeta, na której się znajdowali, miała tą zadziwiającą właściwość, że wszyscy mogli odbierać swoje myśli. Wszystkich otaczał nieustanny, cichy szum setek krótszych lub dłuższych zdań, wyrwanych z kontekstu, pojedynczych słów, rozmaitych obrazów. Wystarczyło skoncentrować się na czyjejś myśli, aby móc swobodnie prowadzić telepatyczną konwersację. Gdy jeszcze tak niedawno oszołomieni i ranni wychodzili z wraku, wydawało im się, że zwariowali. Wiele przekleństw rzucono i wiele kości połamano za podsłuchiwanie cudzych myśli, nim zaczęto się do tego przyzwyczajać. Niemniej pojęcie prywatności niemal przestało funkcjonować. Chyba tylko z przyzwyczajenia nie zrezygnowano jeszcze z mowy.
    "Swoją drogą, nieźle ci ten szałas wyszedł", Idril popatrzył na dom Coredera. "Nie szkoda ci go rozbierać?"
    "Jakoś nie. To miejsce jest równie dobre jak tamte", Zirby kiwnął brodą w stronę lasu, "Z całym szacunkiem dla Flowera, życie obrzydziło mi hodowlę flory. Nie mam ochoty jej oglądać. Zresztą przenosiny oznaczają kolejny dzień zbierania budulca, przedzierania się przez dżunglę, wybierania odpowiednich drzewek, obcinania gałęzi i tak dalej... Co z tego, że ktoś przez rok będzie mnie zaopatrywał w żarcie? Sam potrafię o to zadbać. Wolę opchnąć trochę zdobyczy za kawał soli, materac, nóż albo jakąś... książkę.", uśmiechnął się.
ciąg dalszy na następnej stronie...
HIsTorie

--- --- ---

Plik utworzony: 24-03-2000
Ostatnia modyfikacja: 13-02-2001
Copyright (c) 2000 Michał Studniarek